Wysłany: Czw Sty 31, 2019 08:47 [R75] [1.8] Poważne problemy z Roverem
Rodzaj silnika: benzyna Pojemnosc silnika: 1.8 Rok produkcji: 2000
Przykro mi, że mój pierwszy komentarz na forum dotyczy tak przykrej sprawy. Opiszę DOKŁADNIE jak to wyglądało. Wypracowanie, ale może to pozwoli lepiej ogarnąć co się mogło stać.
Rover zaczął "rozkraczać się" w ubiegły czwartek. Miałem wyjazd w 60-km trasę, dość ważny, bo musiałem zawozić kilka osób na szkolenie, więc czas gonił. Przed wyjazdem, rano, sprawdziłem płyny - profilaktycznie. Dolałem nieco płynu do chłodnicy (tego co zawsze), po czym wyruszyłem. Gdzieś w połowie drogi, czyli po przejechaniu około 30 km samochód się zgrzał, wskazówka temperatury poszła szybko w górę na czerwone pole. Jechałem z prędkością od 90 do 120 km/h. Z zatrzymaniem się był problem. Na drodze nie było pobocza, to jedno, a drugie, presja czasu, musiałem dowieźć tych ludzi i tyle. Przejechałem więc około 30 km w taki sposób (oczywiście zwolniłem i 100 km/h nie przekraczałem). Po dotarciu na miejsce i odstawieniu tych osób, pojechałem do swojego mieszkania (w tym mieście). Oczywiście po wyłączeniu silnika samochód głośno "szumiał" przez kilka minut, co oczywiste w takich sytuacjach. Na parkingu zajrzałem do środka, a płyn który wlałem rano wyparował, wręcz ugotował. Co gorsza wiedziałem, że będę musiał korzystać z samochodu tego dnia jeszcze i jeździć w kilka miejsc na mieście. To był dzień kiedy miałem remont w łazience i przywiozłem też fachowca ze sobą. Nie miał wszystkich rzeczy, trzeba było pojechać do Obi. Sklep był blisko, z 1 km od mieszkania, ale piechota odpadała. Poczekałem aż auto ostygnie, po czym znowu dolałem tego płynu licząc na to, że to poskutkuje. Wyjechaliśmy w jakże daleką trasę 1 km do tego sklepu i już na jego parkingu samochód znowu zaczął szumieć, a wskazówka lekko szła do góry. Przy powrocie to samo.
Wróciliśmy, zajrzałem do środka zbiorniczka, płynu brak. Wyciek jak nic. Zostawiłem auto na kilka godzin. Musiałem później odwieźć fachowca w pewne miejsce na mieście, on nie zna miasta, nie miałem wyjścia. To znajomy rodziców zresztą, ale mniejsza. Nie odmówię przecież. Znowu w akcie desperacji już chyba dolałem płynu, nie wiedziałem co robić właściwie. Wyruszyłem w miasto. I o dziwo samochód "długo" się nie zagrzał, miałem już nadzieję, niestety w drodze powrotnej do mieszkania znowu to samo. Zaraz po odpaleniu samochodu gdy dodawałem gazu i odejmowałem nogę z niego mocno szarpało autem.
Rano następnego dnia przed 6 wstałem i musiałem wracać do pracy w miejscowości oddalonej o około 50 km. Bus i zostawienie auta odpadało, bo jedynym wyjściem mogłaby być laweta w takim przypadku. Zaufanego mechanika mam w innym mieście (pomieszkuję w dwóch miejscach po prostu) więc i tak i tak musiałbym jakoś wrócić, inaczej tylko laweta. Stresowałem się straszliwie, bo wiedziałem że z autem jest źle, ale chciałem jechać do tej pracy, urlopu nie wezmę. Zajrzałem do zbiorniczka przed wyjazdem, płyn był. Był. Bardzo mnie to zdziwiło. Odpalam auto, czekam aż trochę pochodzi. W końcu wrzucam jedynkę i ruszam do przodu (miałem zaparkowany częściowo na chodniku pod blokiem wzdłuż ulicy). Auto dławi się i gaśnie, stając w poprzek drogi. Ponowne próby odpalenia spełzły na niczym, auto nie reagowało. Z którymś razem zaczęły migać tylko wszystkie kontrolki i światła w samochodzie przy próbie odpalenia. Padł. Poprosiłem przechodzącego pana o pomoc w zepchnięciu auta z powrotem na chodnik. Pierwszy raz w życiu z czymś takim się spotkałem, więc to był bardzo duży stres dla mnie. Mimo wszystko postanowiłem, że spróbuje go jeszcze raz odpalić. Udało się tym razem za pierwszym razem, pozwoliłem autu trochę pochodzić i postanowiłem wyruszyć. Jeszcze zanim wyjechałem z miasta auto ponownie zaczęło się grzać. Dojechałem do pracy, auto szumiało, no nic. Zadzwoniłem do mechanika i umówiłem się z nim, że podstawię auto w przyszłym tygodniu (to był piątek) a z auta nie będę korzystał już w ogóle, jedynie wrócę do domu (tego blisko pracy). Po pracy samochód odpalił, a gdy wycofywałem, zgasł i znowu nie mogłem go odpalić. Po którejś próbie udało się, ruszyłem i przejechałem ze 100 metrów, po czym znowu mi zgasł. Kolejne próby odpalenia, w końcu się udało i jakoś dojechałem do domu, gdzie zostawiłem auto (oczywiście znowu się zgrzał).
We wtorek miałem samochód przyprowadzić do mechanika, niestety po przejechaniu 100 metrów po mojej ulicy zgasł i padł całkowicie już. Nie dało się go ponownie odpalić, jedynie szalały wszystkie kontrolki i światła przy przekręcaniu kluczyka. Dzisiaj go biorę na hol i w taki sposób dotrze do warsztatu. Z mechanikiem umówiłem się, że jeśli to będzie droga naprawa (a na pewno będzie bardzo droga) to niestety rezygnuję i poszukam nowego auta.
1,5 roku temu poszła uszczelka pod głowicą i auto grzało się, wydałem 2000 zł na naprawę. Po drodze wysypał się rozrząd, amortyzatory i kilka innych drobniejszych rzeczy, idące w setki złotych. Za auto dałem 6000. Kolejna duża inwestycja w ten samochód mija się z celem chyba. Niezwykle szkoda mi tego auta, bo tak je lubię, ale co zrobić I to jeszcze tak pechowo, że akurat dnia kiedy musiałem jechać i miałem tyle obowiązków i nie dało się obejść bez samochodu, to wtedy się zaczął psuć. Typowe...
Domyślacie się co tutaj mogło się stać? Czy będę musiał pożegnać się z moim Roverkiem?
SPAMU¦
Wysłany: Czw Sty 31, 2019 08:47 Post o charakterze reklamowym. Każde Twoje kliknięcie zwiększa nasze szanse przeżycia ;)
a co tu pisac, tak sie nie robi, nawet jesli na samym poczatku mogla to byc jakas bzdetna nieszczelnosc, to teraz po tylu przegrzaniach silnik moze byc juz do wyrzucenia, nie wiem tylko dlaczego on nagle gasnie moze jeszcze doszedl jakis problem elektryczny
_________________ Pozdrawiam Andrzej
Rover 800, byl 214 Si 95
FSO 125p 1.4 16V MPI
Jawa 350
a co tu pisac, tak sie nie robi, nawet jesli na samym poczatku mogla to byc jakas bzdetna nieszczelnosc, to teraz po tylu przegrzaniach silnik moze byc juz do wyrzucenia, nie wiem tylko dlaczego on nagle gasnie moze jeszcze doszedl jakis problem elektryczny
Ale rozumiesz, że nie miałem innej możliwości? Wiozłem ludzi na bardzo ważne szkolenie, na które MUSIELI dotrzeć, a nie dotarliby, jeśli bym się zatrzymał, bo cóż by to dało, skoro musiałbym pewnie wezwać lawetę na szczere pole i nikt nigdzie by nie dotarł. Pomijam kwestię, że nawet nie było gdzie stanąć bo nie było pobocza. Musiałbym zablokować cały pas, więc dojechałem do miasta już. Wiozłem też gościa, który miał remontować mi łazienkę, to był jedyny termin kiedy pasowało mi i jemu, ale pewnie, zatrzymam się i kij z remontem, niech sobie busem, a najlepiej taksówką facet jedzie gdzie chce. W bagażniku kibel i umywalka, ale co tam, na lawetę go i nie wiadomo co robić dalej, angażować pierdyliard osób, by po mnie przyjechali, chaos. Banalna decyzja, zatrzymać auto i nie jechać. A potem targajmy sprzęt ze sklepu do bloku, pewnie, to taka prosta i łatwa decyzja przecież, by spierniczyć wszystkim dzień. Tak się nie robi, jak się jedzie samemu, ale miałem kupę obowiązków i musiałem dojechać. Być pod presją to co innego niż o, tak o sobie jechać na wycieczkę krajobrazową. Liczyłem się z tym, że to może być poważne, ale nie wyobrażam sobie, bym miał tego dnia nie dojechać. Jakby auto stanęło to by stanęło, siła wyższa, ale jechało, to się jechało. Musiałem.
A co nawaliło? Termostat. 170 zł dałem i auto działa poprawnie. Nic ponadto się nie stało. Czemu nie odpalało? Akumulator. Doładowałem go i nie musiałem auta holować do mechanika, sam dojechałem i nie ma już problemów. Dziwne było trochę to, że w ogóle auto odpalało, a gasło dopiero przy ruszaniu, no ale później całkowicie padło. Tak czy inaczej, jest jak na razie w porządku. Zamykam temat.
Zatrzumujesz się, wzywasz lawete a dla siebie/innych samochód zastępczy - wszystko do ogarnięcia w godzinę. No chyba że koszta remontu później nie grają roli, to się jedzie aż się zatrzyma.
Na Twoje szczęscie usterka okazła się niewielka - aczkolwiek nie wiadomo ona nie pociągnie za sobą kolejnych awari..
AndrewS napisał/a:
to teraz po tylu przegrzaniach silnik moze byc juz do wyrzucenia
Paradise, Nie chce Cie martwić, ale przygotuj się że problemy z autem po tej całej akcji dopiero się zaczną, niestety. K seria nie lubi jak się ja przegrzewa.
Pomógł: 86 razy Dołączył: 09 Maj 2013 Posty: 1730 Skąd: Ciechanów
Wysłany: Wto Lut 05, 2019 14:06
Kiedyś, raz w życiu, wybraliśmy się w podróż nad morze 75'tką z silnikiem 1.8.
Było to raptem 500km, całą drogę jechałem z duszą na ramieniu, monitorowałem wszystko uważnie. Czułem się co najmniej jak pilot promu kosmicznego
Gdy w ogromnym upale, staliśmy w korku kilka godzin, wentylator wył jak oszalały, z korku na pobocze wyłaniały się kolejne zagotowane samochody. Moje serce biło ile tchu
Na szczęście dojechaliśmy szczęśliwie, bez przygód.
Może gdybym nie znał awaryjności tego silnika to bym mógł jechać spokojnie. Ale z wiedzą jaką posiadam, na sam widok tego silnika mnie trzęsie
Witam wszystkich.
Ja też w lato w korku mam pełny monitoring temperatury . Ale jak już wszystko zrobiłeś tj. uszczelka pod głowicą termostat PRT, czarny korek, wentylator, rezystor i dobry stan węży to można w miarę bez stresu jeździć hehe. Aha i jeszcze sprawna klima żeby włączyć wentylator awaryjnie. Silnik jak silnik, każdy może się przegrzać jak coś jest w nim nie sprawne.
[ Dodano: Wto Lut 05, 2019 14:39 ]
Co do temperatury zapomniałem że mam zdjęcia termowizji po spokojnej jeździe. Temp. zewn. ok +4st.
Paradise... Czytając twoje posty wychodzą mi zimne poty.. Sorry ale jesteś TOTALNYM ignorantem technicznym, twoje tłumaczenia są jak chłopca z podstawówki.. Tacy ludzie nie powinni jeździć samochodami, co najwyżej taksówką.. A że zaczną się dopiero problemy z silnikiem przez Twoją - inaczej tego nie nazwę- głupotę to więcej niż pewne..
_________________ Chrysler Voyager, Chrysler Stratus, VW T5, Citroen Xsara
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum